



Jeszcze pół roku temu nikomu nie przyszłoby do głowy, że wybierając kierunek wakacyjny, sprawdzać będziemy, czy dany region jest oznaczony na czerwono lub czy trzeba mieć ważne testy na COVID-19.
Tak było z tegorocznym wyjazdem do Czarnogóry, najpierw Polska została przez tamtejsze ministerstwo zdrowia oznaczona na żółto, a od 4 sierpnia nasz rząd zawiesił połączenia lotnicze do Podgoricy.
Kiedy więc 30 czerwca na mapie na stronie czarnogórskiego MSZ Polska zmieniła kolor na zielony, postanowiliśmy załadować busa i ruszyć w podróż do Budvy. Podróż jednym samochodem, czas spędzony w gronie rodzinnym, zakwaterowanie w osobnym apartamencie, dało nam pewność bezpiecznego urlopu w pandemii.
Sporo rodaków zdecydowało się na wakacje w Chorwacji, która od początku sezonu była otwarta dla polskich turystów. Mimo popularności i piękna Dalmacji, ja jednak wolę przejechać wzdłuż adriatyckiego wybrzeża i poświęcić kilka godzin, by zatrzymać się w kraju, w którym wino – Vranac – w opinii miejscowych świetnie działa na serce (może dlatego w Czarnogórze na jednej ulicy jest więcej piekarni niż aptek).
W tym roku nasz wybór padł na Budvę z pięknymi plażami – z uznaną za jedną z najpiękniejszych na świecie żwirową plażą w zatoce Jaz - i kameralnym starym miastem, z którego można wejść wprost do morza, by ochłodzić się po wędrówkach wąskimi uliczkami.
W znajdującym się nieopodal porcie miejskim można wieczorem kupić świeże ryby i krewetki lub zjeść kolację przy stoliku ustawionym na brzegu morza.
W porcie też jedna przy drugiej stoją łodzie, które zawożą turystów na okoliczne wyspy lub na całodzienne wędkowanie. My za 5 euro od osoby popłynęliśmy na znajdującą się 1 km od Budvy wyspę św. Mikołaja zwaną tu Hawajami. Na porośniętej palmami wysepce, zwykle pękającej w szwach od nadmiaru turystów, byliśmy jedynymi gośćmi. Wracając, poprosiliśmy naszego ,,kapitana”, by pokazał nam od strony morza wyspę Sveti Stefan – najbardziej rozpoznawalną atrakcję Czarnogóry. Kiedyś była to rybacka wioska, teraz jest to zamknięty dla zwiedzających ekskluzywny hotel, w którym za jedną noc spędzoną w odrestaurowanym kamiennym domku trzeba zapłacić 3 tys. euro.
Budva nie tylko jest największą ,,imprezownią” Czarnogóry (oczywiście nie w okresie pandemii), pełną czynnych do rana nocnych klubów i dyskotek, ale też miastem o największej liczbie milionerów na świecie (na 15 tys. mieszkańców jest ich 500).
Czarnogórę przed pandemią odwiedzało 1,6 mln turystów, w tym roku szacuje się, że z powodu pandemii przyjechało zaledwie 10-20 proc. tej liczby. Dla tych, którzy postanowili spędzić urlop na czarnogórskim wybrzeżu, warunki są idealne: puste plaże, pod dostatkiem miejsc w restauracjach, bezpieczny dystans w sklepach. W ,,naszym” apartamentowcu byliśmy jedynymi gośćmi, hotel obok świecił pustkami. Kiedy pojechaliśmy na wycieczkę nad Jezioro Szkoderskie, właścicielka winnicy niemal siłą wyciągnęła nas z samochodu, żebyśmy popróbowali wina i zmrożonych nalewek. Jak sama mówiła, zwykle w sezonie nie ma ani jednego wolnego miejsca, a teraz jej lokal świeci pustkami. Czy narzekała? Nie, tamtejsi mieszkańcy nie mają tego w zwyczaju. Nigdzie się też specjalnie nie spieszą, nie są zestresowani i poddenerwowani. Może to kwestia klimatu, a może mentalności.
Wakacje w Budvie mają jeszcze jedną zaletę: stąd jest zaledwie 15 km do zapierającej dech w piersi Zatoki Kotorskiej, gdzie z jednej strony mamy szmaragdową toń Adriatyku i miejscami wybrzeże przypominające norweskie fiordy, a z drugiej wspaniałe Alpy Dnarskie. Pomiędzy nimi, wzdłuż wybrzeża, co kawałek mija się przepiękne małe miasteczka i przystanie, w których można kupić wprost wyciągnięte z morza małże i ostrygi. W samym centrum zatoki znajduje się port jachtowy i Kotor – miasto wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W dawnych czasach swój port mieli tu Grecy i Rzymianie, a teraz uchodzi za jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast w południowo-wschodniej Europie. Zwykle zawijają tu wielkie wycieczkowce z kilkoma tysiącami turystów na pokładzie. W tym roku, kotorska starówka jest ekskluzywnie dostępna. W katedrze św. Tryfona – jednej z dwóch rzymskokatolickich w Czarnogórze – byłam jedynym zwiedzającym. Sprzedający bilety tak się ucieszył na mój widok, że zaczął wypytywać skąd jestem. Kiedy się dowiedział, że z Polski, najpierw wykrzyknął: ,,Sobieski!”, a potem ,,Lech Poznań!”.
Nie tylko jednak samymi widokami i plażą człowiek żyje. Trzeba też coś zjeść. A jest – jak na całych Bałkanach w czym wybierać: mięsa z grilla - od jagnięciny pod plaskavicę, owoce morza, sery, oliwki, a dla ochłody piwo Nikcicko, miejscowe wina i rakija w różnych smakach i aromatach.