Zmarł Jaś Kołodziejski, więc zatrzymał się dla nas czas z Nim związany. Był człowiekiem delikatnym w postępowaniu, trochę nieśmiałym w zachowaniu, bardzo zdecydowanym i ostrym w patrzeniu przez obiektyw aparatu fotograficznego. W ten sposób wyraził swoje przekonania i najwyraźniej zaznaczył zaangażowanie.
Fotografował wybrane przez siebie zdarzenia – tak się stało, że były to zdarzenia ważne dla Polski, Poznania i społeczności, w której żył. Zaczynał to swoje fotografowanie przy budowie pomnika Poznańskiego Czerwca 56 i jego odsłonięciu lecz najbardziej wyraźnie zaznaczył swe zaangażowanie po wprowadzeniu stanu wojennego.
Pamiętacie może zdjęcie z początku stanu wojennego - bok tego pomnika z napisem „Boże”? On to napisał i potem sfotografował. Mógł tylko za to być pobity albo trafić do więzienia. Zrobił potem tysiące zdjęć podczas manifestacji przez wiele wielu lat. Obciążone to było znacznym ryzykiem w warunkach zagrożenia fizycznego i karnego. Stworzył jednak w ten sposób jedyny w takich rozmiarach obraz wydarzeń, zachowany do dzisiaj, wykorzystywany w wielu publikacjach historycznych i oświatowych. Z tego punktu widzenia okazał się kimś niezastąpionym, bez Jego udziału obrazowanie wiedzy i podtrzymywanie pamięci o wydarzeniach z lat 1982-1990 w Poznaniu byłyby o trzy czwarte uboższe. Był uczestnikiem wielu manifestacji publicznych i działań konspiracyjnych. Był też drukarzem i kolporterem, łącznikiem w nagłych przypadkach. Nade wszystko był dla przyjaciół ciepłym psychicznie i dobrym człowiekiem, w różnorakich potrzebach wspólnego kręgu.
Doczekał się publicznego uznania swej aktywności – został kawalerem Orderu Odrodzenia Polski i nosicielem Krzyża Wolności i Solidarności. Prawdę mówiąc – dla nas wart był i jest więcej.
Od 2001 roku pracował w poznańskim Instytucie Pamięci Narodowej, chyba najlepszym miejscu dla wykorzystania jego umiejętności, wiedzy i pamięci. Śmierć przerwała Jego pracę nad kolejną książką o wydarzeniach z przeszłości. Śmierć spowodowała też falę pamięci, wywołaną nagłym i okrutnie bolesnym odejściem Jasia, o którym przecież tylko tak się mówiło, bo z rzadka i oficjalnie mówiono Jan.
Wykorzystując umiejętności i poświęcenie zrobił wiele dla społeczności. Nie zdążył wypełnić tego samego dla rodziny, pozostawiając małych synków i żonę bez siebie – swojej do nich miłości, życzliwości i opieki.