Na szafce stoi czarno-biały portret Johna F. Kennedy’ego, nieopodal statuetka prezydenta. Na półce z anglojęzycznymi książkami poświęconymi JFK wzrok przyciąga miniatura Lincolna Continental SS-100-X, w którym zginął Kennedy podczas zamachu w Dallas. Przez chwilę mam wrażenie, że jestem w domu amerykańskiego patrioty gdzieś w Stanach, a nie w mieszkaniu Henryka Brzozowskiego na poznańskim Łazarzu.
On sam znany jest w środowisku solidarnościowym z liczącej kilka tysięcy egzemplarzy bogatej kolekcji znaczków poczty podziemnej, które jako filatelista zaczął zbierać kolportując prasę i książki w stanie wojennym. Od tego czasu miał już kilka wystaw o zasięgu regionalnym i ogólnopolskim, a także w Brukseli. Jego największą ,,zbieraczą miłością” są jednak pamiątki po tragicznie zmarłym prezydencie USA.
Dlaczego John F. Kennedy?
- Kiedy w 22 listopada 1963 r. prezydent zginął w zamachu, miałem 14 lat. Chodziłem wtedy do szkoły średniej – wspomina Henryk Brzozowski. – Pochodziłem z patriotycznego domu, co oznaczało, że komunizm nam nie odpowiadał. Cały czas słuchało się u nas radia Wolna Europa, znałem prawdę o Katyniu, choć nie było jej w podręcznikach. Ameryka była dla nas symbolem wolności i demokracji. Imponował mi młody i odważny prezydent USA, był symbolem tej wolności i życia, za którym tęskniliśmy. I nadszedł dzień zamachu, który pamiętam jak dziś. Śmierć Kennedy’ego mocno mną wstrząsnęła. To był piątek, w poniedziałek poszedłem do konsulatu amerykańskiego przy ul. Chopina w Poznaniu wpisać się do księgi pamiątkowej. Czułem taką potrzebę. Od tego czasu zacząłem odwiedzać konsulat co 2-3 tygodnie. Przeglądałem tam amerykańską prasę, która w latach 1963-64 dużo miejsca poświęcała JFK. Stwierdziłem, że warto byłoby mieć jakąś pamiątkę po prezydencie.
Tak się zaczęło. Najpierw nastoletni Henryk zaczął zbierać polskie dzienniki, w których pisano o Kennedym, a potem jako stały gość konsulatu dostawał w prezencie archiwalne wydanie amerykańskiej prasy, z której skrzętnie wycinał wszystkie artykuły poświęcone prezydentowi. Wypożyczał też książki z konsularnej biblioteki. Teraz sam jest posiadaczem 3 półek anglojęzycznych książek o JFK i dwóch półek polskich wydawnictw – wszystkich, jakie ukazały się na naszym rynku.
- Pamiętam jak w 1967 r. w ,,Trybunie” ukazał się artykuł na temat śledztwa w sprawie zamachu na Kennedy’ego. Dowiedziałem się o tym dzień po publikacji – wspomina Henryk. – Pobiegłem do drukarni Kasprzaka i zdobyłem egzemplarz ze zwrotów. Mam też cenny egzemplarz ,,Life”, który ukazał się zaraz po zamachu, w całości poświęcony temu tematowi. Dostałem go w konsulacie.
Jak wspomina kolekcjoner, w latach PRL poza prasą trudno było zdobyć pamiątki i przedmioty kolekcjonerskie dotyczące amerykańskiego prezydenta, co było związane przede wszystkim z zamknięciem bloku socjalistycznego na Zachód. Nie było swobody podróżowania i kontaktów z zagranicą.
Częste wizyty młodego Henryka w konsulacie amerykańskim zainteresowały ówczesny urząd bezpieczeństwa.
- Ostrzegano mnie, że tam wszystkich inwigilują, nagrywają, fotografują – opowiada. – Kiedy dostałem się na studia, przyszedł do nas jeden funkcjonariusz i zaczął wypytywać, czy mam jakieś kontakty z ,,kk” (krajami kapitalistycznym – red.). Przyznałem się, że chodzę do konsulatu. On na to, że niedługo podejmę pracę, a takie kontakty są niemile widziane, więc powinienem uważać.
Tropem rodziny
W 2007 r. Henryk Brzozowski wyjechał z żoną do Irlandii, żeby dotrzeć do korzeni rodziny Kennedych. Pradziadek prezydenta, Patrick wypłynął w 1848 r. po lepsze życie do Ameryki. Brzozowskich trop doprowadził do gospodarstwa, w gminie Dunganstown, w hrabstwie Wexford.
- Rodzina Kennedych nadal prowadzi tam gospodarstwo, jest też muzeum – opowiada Henryk. – Wymyśliliśmy, że odwiedzimy jego rodzinne strony w 90. rocznicę urodzin JFK. Na miejscu okazało się, że nie dojeżdża tam żaden autobus, ani pociąg. Musieliśmy wynająć taksówkę, która wiozła nas przez lasy, pola i pagórki. Otworzył nam mężczyzna ok. 40-letni i pyta skąd jesteśmy. Kiedy odpowiedzieliśmy że z Polski, bardzo się zdziwił, bo żaden Polak tam jeszcze nie zawitał. To był kuzyn dzieci Johna F. Kennedy’ego. Zaprosił nas do domu i ugościł. Pokazał nam album rodzinny. Dla mnie było to coś niesamowitego. Osobiście spotkałem się z krewnym mojego ulubionego prezydenta! Poznaliśmy też jego ciotkę, która własnym samochodem zawiozła nas kolejnego dnia do arboretum. Tak uczciliśmy urodziny prezydenta.
Korek i pączek
Zbiory Henryka Brzozowskiego to kilkanaście tysięcy pamiątek związanych z amerykańskim prezydentem od prasy przez znaczki pocztowe, koperty, pocztówki, książki, zdjęcia, medale okolicznościowe – po… korki do butelek.
- W Stanach Zjednoczonych mają taki zwyczaj, że wydają okolicznościowe koperty i karty, mam ich ok. 700 sztuk, z samym Kennedy’m 400 sztuk – pokazuje kolekcjoner. – Szukam też pamiątek na różnych jarmarkach, targach staroci w Polsce i zagranicą. Wiele z nich udało mi się zdobyć jak po roku 2000 jeździliśmy po Europie. Mam też kamerę z certyfikatem, dokładnie taką, jaką kręcono przejazd prezydenta, kiedy dokonano zamachu. Znaczków pocztowych z wizerunkiem Kennedy’ego mam ok. 1200. Zbieram je od 1964 r. Z Berlina mam gadającego pączka, bo podobno jak prezydent był w 1963 r. z wizytą w Berlinie i chciał przemówić do berlińczyków po niemiecku, źle położył akcent i zamiast ,,jestem berlińczykiem”, powiedział ,,jestem pączkiem” (faktycznie prezydent poprawnie wypowiedział zdanie w języku niemieckim podczas przemówienia pod ratuszem, jednak w latach 80. The New Jork Times stworzył z tego anegdotę, którą potem powtarzały inne media jak BBC i MSNBC – przyp.red.).
Marzenia
W 1965 r. Henryk Brzozowski zamarzył o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Jest to niespełnione marzenie.
- Mam nawet plan tego wyjazdu – zwierza się pasjonat. – Zaczyna się od lądowania w Bostonie, jadę do rodzinnej posiadłości Kennedych – Hyannis Port. Potem wracam do Bostonu, gdzie jest biblioteka prezydencka, tam przeglądam wszystkie materiały dotyczące JFK. Mieszkam w hoteliku w pobliżu – mam adres. Potem lecimy – zabrałbym oczywiście żonę – do Waszyngtonu, gdzie zwiedzamy Biały Dom i odwiedzamy grób Kennedy’ego. Przy okazji wypad do Nowego Jorku, by poczuć magię miasta i stamtąd do Dallas, żeby przejechać trasą Kennedy’ego limuzyną podobną do tej, którą jechał ostatni raz prezydent, potem powrót do domu. Dziś wiem, że ta podróż już tylko pozostanie marzeniem. Takie życie, ale pasję trzeba mieć, bo to odskocznia od codzienności.