Solidarność Wielkopolska - Kosztowne żniwo polityki klimatycznej
Kosztowne żniwo polityki klimatycznej
Poniedziałek 28 października 2019
fot. Infografika na podstawie danych Komisji Europejskiej

W Holandii władze wysłały na ulicę wojsko, aby broniło rządowych budynków przed protestującymi rolnikami. W Niemczech tysiące traktorów zablokowało ruch w dużych miastach. We francuskiej Tuluzie policja użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych przeciwko kolejnej demonstracji „żółtych kamizelek”. Wszystkie te protesty łączy wspólny mianownik. Ich powodem jest unijna polityka klimatyczna.

1 października łączna długość korków na wszystkich drogach wylotowych z Hagi, gdzie mieści się holenderski parlament, wyniosła 1000 km. Miasto sparaliżowały kolumny traktorów, którymi 10 tys. rolników z całego kraju przyjechało na protest. 16 października, gdy akcja została powtórzona, wojskowe ciężarówki odcięły drogi dojazdowe do centrum miasta, aby uniemożliwić rolnikom dotarcie do kompleksu budynków Binnenhof – siedziby parlamentu. Jak donoszą holenderskie media, protest popiera 90 proc. społeczeństwa.

Holenderscy rolnicy wyszli na ulicę, bo mają już dosyć coraz bardziej restrykcyjnych przepisów dotyczących ochrony środowiska. Oliwy do ognia dolała propozycja współrządzącej Holandią partii Demokraci 66, aby w celu ograniczenia emisji gazów cieplarnianych o połowę zmniejszyć wielkość hodowli zwierząt w tym kraju.

Podobne jak w Holandii podłoże miała akcja niemieckich rolników 22 października. Jak donosi portal Deutsche Welle, w całym kraju protestowały dziesiątki tysięcy osób, a ruch uliczny m.in. w Berlinie, Bonn czy Monachium został sparaliżowany. Zarówno holenderscy jak i niemieccy rolnicy podkreślali w rozmowach z dziennikarzami, że nie mogą już znieść ataków ze strony mediów i agresywnych organizacji ekologicznych, które przedstawiają rolników jako trucicieli środowiska i morderców zwierząt.

To dopiero początek

Protesty rolników w Holandii i w Niemczech czy też tzw. „żółtych kamizelek” we Francji pokazują, do czego w praktyce prowadzi unijna polityka klimatyczna, gdy odłoży się na bok górnolotne frazesy o ratowaniu planety. Mało kto już pamięta, że Francuzi po raz pierwszy wyszli na ulicę jesienią 2018 roku po zapowiedzi rządu dotyczącej podwyżki cen paliw, czyli innymi słowy podatku węglowego. Wydaje się, że do mieszkańców Unii Europejskiej powoli zaczyna docierać, że skutkiem wdrażania w życie klimatycznej religii nie będzie wcale poprawa losu polarnych misiów, ale drenowanie portfeli obywateli europejskich państw i coraz bardziej szalone pomysły na rujnowanie gospodarki. Jeszcze kilka lat temu żaden poważny europejski polityk nie zgłosiłby propozycji, aby dla dobra klimatu wybić połowę zwierząt hodowlanych we własnym kraju. Dzisiaj zupełnie na serio taką właśnie propozycję przedstawia partia wchodząca w skład koalicji rządzącej, w jednym z najbardziej wpływowych krajów UE. Niestety, wiele wskazuje na to, że jest to dopiero początek.

Już za kilka tygodni, na grudniowym szczycie UE najbogatsze kraje Wspólnoty po raz drugi spróbują przeforsować przygotowaną przez Komisję Europejską strategię osiągnięcia w Unii tzw. neutralności klimatycznej do 2050 roku. Pierwszą próbę w czerwcu zablokowały Polska, Czechy i Węgry. Jednak szansa, że państwom z naszego regionu uda się ponownie oddalić to zagrożenie, jest obecnie znacznie mniejsza niż kilka miesięcy temu.

O co naprawdę chodzi

Co kryje się w strategii KE? Jeśli komuś wydaje się, że chodzi wyłącznie o zamknięcie kopalń i likwidację energetyki opartej na węglu, to bardzo się myli. Wystarczy spojrzeć na opracowany przez komisarzy komunikat pt. „Czysta planeta dla wszystkich”, w którym strategia dochodzenia do neutralności klimatycznej została szczegółowo opisana. Znamienny jest zwłaszcza wykres obrazujący postulowane ograniczenie emisji CO2 w poszczególnych sektorach do 2050 roku. Na wykresie wskazano, że poza energetyką unijni komisarze chcą niemal całkowicie zlikwidować emisję CO2 w przemyśle, transporcie, rolnictwie, usługach i w gospodarstwach domowych.

Koniec gospodarki

W praktyce oznacza to dosłownie koniec gospodarki i codziennego życia, jakie dzisiaj znamy. Wyeliminowanie emisji CO2 w przemyśle, to innymi słowy, konieczność likwidacji wielu jego gałęzi i tym samym setek tysięcy miejsc pracy. Mrzonki o tym, że wszyscy zatrudnieni obecnie w zagrożonych branżach znajdą pracę w fabrykach turbin wiatrowych i paneli fotowoltaicznych, można włożyć między bajki. Bezemisyjny transport unijni komisarze chcą osiągnąć przez zakaz produkcji silników spalinowych. Twierdzą, że to możliwe, ale jednocześnie przyznają, że bardzo kosztowne. A zapłacimy za to my wszyscy, np. robiąc zakupy, bo przecież towar trzeba jakoś do sklepów dowieźć. Zero emisji dla budownictwa będzie oznaczać, że stali czy cementu albo w ogóle nie będzie można stosować, albo będziemy zmuszeni je kupować poza granicami UE. Tych i wielu innych materiałów budowlanych nie da się wyprodukować bez emisji dwutlenku węgla, więc ich produkcja w Unii będzie zakazana. Bezemisyjna gospodarka rolna zmusi rolników m.in. do ograniczenia hodowli zwierząt i zaprzestania stosowania większości nawozów. Skutek jest łatwy do przewidzenia – drastyczny wzrost cen żywności.

Przykłady skutków neutralności klimatycznej, za które przyjdzie nam słono zapłacić, można mnożyć bez końca, bo dotknie ona praktycznie każdej dziedziny naszego życia. Podczas niedawnego gospodarczego „Kongresu 590” minister energii Krzysztof Tchórzewski powiedział, że osiągnięcie neutralności klimatycznej kosztowałoby polską gospodarkę od 500 do 700 mld euro. Nie wiadomo, kto miałby wyłożyć tę gigantyczną kwotę. Unijni biurokraci powtarzają jak mantrę hasło „sprawiedliwa transformacja”. Za tym sloganem nie kryją się jednak żadne konkretne sumy, ani szczegółowe rozwiązania.

Łukasz Karczmarzyk, solidarnosckatowice.pl