Solidarność Wielkopolska - Ludzie muszą zarabiać
Ludzie muszą zarabiać
Poniedziałek 27 czerwca 2011

Rozmowa z prof. Jerzym Żyżyńskim z Uniwersytetu Warszawskiego

- Zdaniem wielu ekonomistów płaca minimalna, a już na pewno każdy jej wzrost szkodzi gospodarce. Tłumaczą tak: wyższe płace powodują wzrost kosztów, wzrost kosztów przekłada się na wzrost cen, wzrost cen powoduje spadek popytu i w efekcie sprzedaży. Jest tak?

 

- Nie. Twierdzenie, że płaca minimalna szkodzi gospodarce wynika ze słabego wykształcenia ekonomicznego tych, którzy tak mówią. Podstawą rozwoju gospodarczego jest popyt. Niska płaca minimalna powoduje osłabienie popytu, osłabienie popytu jest osłabieniem koniunktury. Przeciwnicy podnoszenia płacy minimalnej widzą w tym tylko koszt, w ogóle patrzą na płace wyłącznie pod tym kątem. To jest perspektywa kraju kolonialnego. Kolonialiście potrzebna jest tania siła robocza, bo produkuje po to, by produkt wywieźć z kraju, a nie po to, by zaspokajać potrzeby tubylców. W Polsce znaczna część gospodarki została przejęta przez koncerny zagraniczne, które, siłą rzeczy, są zainteresowane obniżaniem, nie podnoszeniem płac. Więc ci, którzy propagują tezę o wysokich kosztach pracy, faktycznie dezinformują społeczeństwo, działając w interesie grup zainteresowanych niską ceną pracy w Polsce po to, by nadwyżkę wytransferować do swoich krajów macierzystych. Natomiast z perspektywy kraju normalnie się rozwijającego ludzie muszą zarabiać - po pierwsze po to, by wydawać pieniądze na zakup dóbr produkowanych przez krajową gospodarkę. Koszt pracy jest źródłem popytu - to, co ludzie zarobią, to wydają. Ponadto wyższe płace to wyższe wpływy podatkowe, silniejsze państwo. W Polsce najmniej pieniędzy do budżetu wpływa z podatku CIT, czyli od zysków przedsiębiorstw. Wobec tego, z punktu widzenia i budżetu państwa, i wszystkich pracujących w sferze budżetowej, wyższe wpływy podatkowe, i to zarówno z podatków pośrednich, jak i bezpośrednich, będą wtedy, kiedy Polacy będą mieli wyższe dochody.

 

- Rząd chce od stycznia 2012 r. podnieść płacę minimalną do 1500 złotych brutto. To nie zrujnuje polskiej gospodarki?

- Oczywiście, że nie. Mało tego, płaca minimalna powinna jeszcze bardziej wzrosnąć. Polska ma jeden z niższych wskaźników udziałów kosztów pracy związanych z zatrudnieniem, ok. 36 proc., podczas gdy najwyższe są w Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych – ok. 60 proc., a w krajach europejskich normą jest ok. 50 proc.

 

- Przeciwnicy podnoszenia płacy minimalnej podnoszą jeszcze jedno – to, że wzrosną też inne świadczenia z nią powiązane, np. dodatek za pracę w porze nocnej, wysokość odprawy dla zwalnianych w ramach zwolnień grupowych, odszkodowań za mobbing czy dyskryminację itp.

- Na te koszty trzeba popatrzeć nie tylko z punktu widzenia pojedynczego przedsiębiorcy, lecz także z punktu widzenia skutków dla gospodarki – czyli jako ostatecznie wydatków pracowników. Jak powiedziałem, każdy koszt jest czyimś dochodem, dochód to jest wydatek, a wydatki konsumentów to ostatecznie zyski przedsiębiorstw, a dla gospodarki istotne są oczywiście te realizowane na rynku krajowym.

 

- A czy to prawda, że każda podwyżka płacy minimalnej powoduje zwolnienie z pracy tych, których wartość płacy w firmie jest wyższa od ich wkładu pracy? Chodzi o ludzi o niskich kwalifikacjach.

- To jest przykład rozumowania tych pseudoekspertów o słabym wykształceniu ekonomicznym, nawet jeśli mają jakieś doktoraty. Ekonomię poza tym, że się studiowało, trzeba by jeszcze zrozumieć. Jest w mikroekonomii takie twierdzenie, że płaca pracownika ma się równać krańcowemu produktowi przez niego wytworzonemu i jeśli płaca ma być wyższa niż ten krańcowy produkt, to pracownik zostanie zwolniony. Oni nie rozumieją, że to jest tylko teoretyczny abstrakt, który w zasadzie nie ma zastosowania w praktyce.

Przedsiębiorstwo trzeba traktować jako organizację, w której ludzie pełnią różne role i za pełnienie tych ról powinni dostać wynagrodzenie, mające pokryć na pewnym poziomie ich koszty utrzymania. Ludzie o najniższych kwalifikacjach też pełnią jakieś konkretne role – przyporządkowywanie ich pracy do określonego kawałka wartości wytworzonego produktu nie ma sensu, że niby jak ta płaca wzrośnie, to się go zwolni. Za tę rolę trzeba po prostu więcej zapłacić, bo ten pracownik też ma swoje koszty, swój domowy budżet. Oczywiście, z punktu widzenia pracodawcy zawsze będą lepsze niższe koszty, ale musimy patrzeć w skali makroekonomicznej, na skutki dla całej gospodarki, a z tej perspektywy wniosek jest jeden – trzeba poprzez wyższe płace pobudzić popyt, bo de facto gospodarka stoi na krajowym popycie. Ale jest tu jeszcze jedna bardzo ważna kwestia: konkurencyjności na rynku pracy. Niska cena pracy w Polsce, czyli niskie płace w porównaniu do Unii Europejskiej, powoduje, że wielu ludziom bardziej się opłaca wykonywać byle jaką pracę w innych krajach Unii niż pracować w Polsce. Musimy pod względem płacy podporządkować się warunkom określonym przez unijny rynek, bo inaczej tracimy siłę roboczą. Przyłączenie się do rynku unijnego i otwarcie granic rodzi ważne konsekwencje. Szczególnie wyraźnie jest to widoczne na rynku specjalistów – np. lekarzy, inżynierów, fachowców budowlanych. Niskie płace to utrata kapitału ludzkiego. Fachowcy, zwłaszcza młodzi tutaj wykształceni, emigrują w poszukiwaniu lepszego życia – nakłady poniesione na ten kapitał ludzki procentują w innych krajach – czy to ma sens? Po to, by zapobiec temu bardzo niekorzystnemu zjawisku, trzeba stopniowo zmniejszać dysproporcje naszych wynagrodzeń z rynkiem unijnym. Oczywiście zrównanie nie miałoby sensu i nie byłoby możliwe, ale podwyższanie płacy minimalnej mogłoby być pewnego rodzaju wymuszeniem restrukturyzacji kosztów firm, tak aby większa część tych kosztów przypadała na płace. W ten sposób byłaby szansa na to, że większa część dochodu narodowego zostanie w rękach Polaków.

Rozmawiała Ewa Zarzycka

 

 

Za: „Tygodnik Solidarność” nr 24 z 10 czerwca 2011