Minął właśnie sezon rocznych rozliczeń podatku dochodowego. Jak co roku, każdy Polak mógł przekonać się na własnej skórze, jak w praktyce funkcjonują polskie przepisy podatkowe.
To, że mamy jedne z najbardziej zawiłych przepisów podatkowych w Unii Europejskiej – to jedno. Fakt, że państwo, mimo twierdzeń rządzących polityków, zamiast ułatwiać i sprzyjać, utrudnia działalność przedsiębiorcom – to drugie.
Oto jeden z absurdów urzędniczej praktyki, skutkujący kuriozalnym sposobem obciążania firm zawyżonymi odsetkami. Otóż, zgodnie z obowiązującymi przepisami, przedsiębiorca, który zapłacił grudniową zaliczkę na PIT jeden dzień po terminie, musi zapłacić odsetki nie za jeden dzień, ale nawet za trzy miesiące. Nowe przepisy obowiązują od 2012 roku. Wtedy to zlikwidowano mechanizm podwójnej zaliczki listopadowej (ta sama kwota za listopad i grudzień płacona jednorazowo). Od tej pory zaliczka grudniowa obliczana jest na podstawie rzeczywistych przychodów i kosztów miesiąca grudnia, a termin jej płatności przypada na 20 stycznia. Jednocześnie wprowadzono dodatkowy mechanizm, polegający na tym, że przedsiębiorca nie musi opłacać zaliczki grudniowej, jeśli do 20 stycznia złoży zeznanie roczne. Wszystko wyglądało pięknie. Nowy system miał być lepszy i bardziej sprawiedliwy. Niestety, przepisy zostały skonstruowane tak pokrętnie, że urzędnicy skarbowi znaleźli wkrótce furtkę do skomplikowania procedur na niespotykaną do tej pory skalę.
Okazało się bowiem, że nie każda zaliczka na PIT jest traktowana przez fiskusa jak... zaliczka. W nowym stanie prawnym, opłacenie zaliczki grudniowej z najmniejszym choćby opóźnieniem powoduje bowiem, iż fiskus nie traktuje takiej wpłaty jako zaliczki na PIT. Według urzędników skarbowych jako zaliczki mogą być bowiem traktowane tylko te wpłaty, które znalazły się na koncie skarbówki do 20 stycznia. Wszystkie natomiast wpłaty dokonane po tym terminie są traktowane jako niebyłe. Przedsiębiorca pozbywa się więc gotówki w kwocie równej zaliczce grudniowej. Urząd ignoruje tę wpłatę, gdyż została ona dokonana dzień po terminie. Przez kolejne 3 miesiące kwotą tą dysponuje jednak urząd skarbowy. A po upływie tego czasu odsetki od tej kwoty musi zapłacić przedsiębiorca na rzecz... urzędu skarbowego! Płakać czy śmiać się? Oto jest pytanie.
Mechanizm wyciągania dodatkowych odsetek od przedsiębiorców stosowany jest przez urzędy skarbowe na terenie całego kraju. Urzędnicy skarbowi pytani o tę sprawę przyznają, że mechanizm ten jest nielogiczny, ale ,,takie dostali wytyczne z Ministerstwa Finansów”.
Tak samo jest w przypadku właścicielki wydawnictwa naukowego, której w ubiegłym roku nie wiodło się zbyt dobrze. Na koniec grudnia została z zapasem książek w magazynie. Nie dość, że poniosła koszty związane z wydaniem książek, to jeszcze stan magazynowy liczy jej się jako dochód i musiała od wartości książek odprowadzić podatek. Kolejny odprowadzi, kiedy książki w końcu sprzeda i odnotuje przychód.
Nierówno jest też traktowany podatnik, któremu w zeznaniu rocznym podatku dochodowego wyjdzie niedopłata. W przypadku nadpłaty Urząd skarbowy ma 3 miesiące na oddanie nadpłaconego podatku, natomiast podatnik – jeśli rozliczy się w ostatnim dniu składania zeznań i ma niedopłatę – nie ma tego czasu wcale. Od pierwszego dnia po złożeniu PIT-u naliczają mu się karne odsetki.
I jeszcze jedno. Kwota wolna od podatku. Nie dołujmy się tak bardzo i nie porównujmy z Wielką Brytanią, gdzie kwota wolna od podatku w przeliczeniu na złote wynosi 61 tys. zł. Powędrujmy do Kambodży, jednego z najbiedniejszych krajów świata. Tam w lutym br. premier podniósł kwotę wolną od podatku do 8640 zł. W Polsce ta suma jest prawie trzy razy mniejsza i wynosi 3091 zł. Jeśli nasz dochód jest wyższy choćby o złotówkę, musimy już zapłacić podatek. Oznacza to, że osoby na progu skrajnego ubóstwa, które miesięcznie zarabiają powyżej 257 zł, muszą część tej kwoty zwrócić państwu.
Dodajmy jeszcze, że w Kambodży dochód narodowy na jednego mieszkańca w 2013 roku wyniósł ok.1 tys dol. W Polsce PKB jest 14 razy większe (dokładnie to 13648 dol. na osobę)..
A mieliśmy mieć drugą Japonię…