Trwa gra pozorów. Cóż to za miła zabawa. Rząd miał parę dobrych pomysłów, jak spacyfikować pewne instytucje, które uwierają go jak kamyk w bucie. Ale jak to zrobić tak otwarcie? A nuż spolegliwe dotąd społeczeństwo zorientuje się, co jest grane?
Kamykiem w bucie ministra finansów są SKOK-i. No, bo jakże tak? W państwie, gdzie partia rządząca ma kontrolę nad prawie wszystkim, jakieś niezależne Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe, które na fali demokracji i samorządności zaczęły tworzyć się z inicjatywy „Solidarności” działają nadal niezależnie i nawet cieszą się zaufaniem, a w dodatku służą ludziom. W dodatku, cóż to za twór: jakieś parabanki. A można by je „zreformować”, sprywatyzować, aby – jak to dzieje się w „porządnych” bankach – służyły same sobie, czyli bankierom. Lub sprzedać, by zasiliły kurczący się budżet. No, ale bezpardonowy skok na kasę mógłby wyborców zdenerwować.
Aż tu nagle, szczęśliwym trafem, nadarza się okazja. Tanie linie lotnicze OTL, które oszukały wielu klientów, okazały się mieć ścisły związek z parabankiem Amber Gold, który jeszcze więcej klientów – nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu – okradł z powierzonych mu oszczędności często całego życia. Łącząca obie te sprawy osoba niejakiego P. (nazwisko i wizerunek chronione prawem!) znana była już wcześniej organom sprawiedliwości z podobnych przekrętów. Jednak – tłumaczono początkowo ludziom – prawo nie zostało naruszone. Dopiero później ktoś zorientował się, jaką smakowitą pieczeń można upiec przy tym ogniu. Postawiono więc szereg zarzutów, z dnia na dzień afera zatacza coraz szersze kręgi. Szybko ogłoszono, że należy skontrolować wszystkie parabanki i podobne instytucje finansowe, a najlepiej zmienić prawo, by uniemożliwić ryzykowną dla klientów działalność.
Pozornie sprawa wydaje się oczywista – państwo powinno chronić swoich obywateli. Ale... oby nie okazało się, że kolejna afera rozmyje się, niejaki P. (pod kolejnym nazwiskiem) i jemu podobni nieuczciwi biznesmeni znajdą sposób na ominięcie prawa, a ofiarami zamieszania zostaną – jak to już bywało – uczciwi. I tak bez żadnego ryzyka, ba! – pod pozorem troski o dobro klientów może się udać skok na SKOK.
Kamykiem, a nawet głazem w bucie nie tylko SLD, ale i wielu prominentnych działaczy miłościwie nam panującej Platformy, był od dawna Instytut Pamięci Narodowej. Jakaś lustracja, dochodzenie prawdy i sprawiedliwości? Zgroza! Najlepiej byłoby rozwiązać taką instytucję, która zajmuje się „polowaniem na czarownice”. Tylko znowu ryzykowne – części społeczeństwa może się to nie spodobać, gdyż niektórzy nieopatrznie zwracają uwagę, iż w zakresie działań tej instytucji są badania historyczne, dotyczące m.in. także II wojny światowej. Na to też padają kontrargumenty. To wszak takie nieeuropejskie: oglądanie się za siebie, w przeszłość, zamiast kroczyć równym krokiem ku przyszłości. Po co nowoczesnemu społeczeństwu przypominanie, badanie i wyjaśnianie historii? Toż to zaściankowy patriotyzm... a może i nacjonalizm! Więc pod pozorem trudności budżetowych zmniejsza się środki finansowe na działalność badawczą. A jak nie będzie środków, to nie będzie i badań, a jak nie będzie badań, to po co taki Instytut... i – patrz wyżej.
Aż tu nagle w oficjalnych środkach przekazu pojawia się informacja, że IPN prowadzi badania masowych grobów na tzw. łączce cmentarza powązkowskiego. To ważny komunikat – poszukują i próbują zidentyfikować szczątki bohaterów walki z okupantem niemieckim i reżimem komunistycznym gen. Emila Fieldorfa Nila, rotmistrza Witolda Pileckiego i innych równie sławnych, chociaż przez cały okres PRL-u zniesławianych, skazanych na wykreślenie z historii i narodowej świadomości. I nic to – myślę – że migawki z prac na Powązkach pokazano dopiero z okazji wizytowania tego miejsca przez Prezydenta, co dla mediów było zresztą główną wiadomością, ważne, że w ogóle trafia to do świadomości społecznej. Pozornie więc odwrót od walki z IPN-em: patrzcie – doceniamy ich pożyteczną działalność.
Niestety, pozornie tylko. Parę dni później dowiadujemy się, że siedziba centrali IPN-u w Warszawie została sprzedana. Co zrobi nowy właściciel i jakie to przyniesie skutki dla Instytutu, jakie szkody dla pamięci narodowej – aż boję się myśleć. Może tak łatwo spełnią się dążenia zajadłych przeciwników IPN-u. Ale przecież rząd nie ma z tym nic wspólnego. Pozornie.