



Pierwszym problemem jest w ogóle wejście młodego człowieka na rynek pracy. - Pracodawcy potrafią wymagać wieku 25 lat, dwóch skończonych kierunków, trzech języków i co najmniej 2 lat stażu zawodowego. W zamian oferują 1200 zł brutto.
- Dobrze, gdy w trakcie studiów złapie się jakąś praktykę zawodową, inaczej zostaje staż za kilkaset złotych albo pracodawca powie ci, że możesz u niego pracować za darmo. Pardon ,,za doświadczenie” - opowiada 28-letni informatyk Adam Jaroszek.
- Staż zdobyty w jednej specjalizacji nie przekłada się na inne. Mam koleżankę z roku, która kończy czwarty staż, każdy w innym urzędzie, a o zatrudnieniu nadal może tylko pomarzyć - opowiada 27-letnia politolog z Łodzi Anna Kowalczyk.
Za dużo wymagają?
Dziennikarka ,,GW” Dominika Wielowieyska potrafiła powiedzieć, że młodzi za dużo wymagają, zamiast wziąć się do pracy. Tymczasem badania wśród osób zajmujących się rekrutacją przeprowadzone przez TNS Polska na zlecenie tejże ,,GW” pokazały, na jaką pensję w pracy biurowej mogą liczyć młodzi po studiach. I tak 20 proc. badanych uznało, że może zaproponować im poniżej 1800 zł brutto, 46 proc. pomiędzy 1800 a 2399 zł brutto, a 19 proc. pomiędzy 2400 a 3000 zł brutto pensji. Tylko 12 proc. pracodawców zwraca uwagę na kierunek studiów, a 13 proc. na doświadczenie zawodowe. Za to zdecydowana większość zwraca uwagę na minimalną kwotę, za jaką gotów jest kandydat pracować.
- W Warszawie da się przeżyć i za 1200 zł netto. Pokój za 600 zł przy jakiejś babci w Ząbkach czy Pruszkowie, żarcie z Biedronki, ubrania ze szmateksu, komórka z doładowaniem za 10 zł miesięcznie. To jest nędzna wegetacja, próba przetrwania - opowiada pracująca w markecie absolwentka polonistyki Ola Jabłońska.
Tymczasem zrealizowane w 2013 r. przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości na grupie ponad 30 tys. studentów badania ,,Przyszłe kadry polskiej gospodarki” określiły minimalną kwotę, za którą chcieliby pracować absolwenci na 1900 zł netto, czyli 2599 zł brutto. Pensją w miarę zadowalającą byłoby 2600 zł netto, czyli 3,7 tys. zł brutto, a pensją marzeń 3660 zł netto (ok. 5160 zł brutto).
Nadzorca musi się wykazać
W 2006 r. młodzi ludzie mieli 1200 zł przy średniej 2600 zł, dzisiaj mają 2000 przy średniej 3900. Tak więc rząd może stwierdzić, że procentowo się poprawiło (z 46 do ok. 52 proc.) i ogłosić sukces, zapominając, że ten wzrost to efekt wywalczenia przez związki zawodowe podniesienia pensji minimalnej w stosunku do średniej.
Głodowe zarobki, bez względu na staż pracy, oferowane przez pracodawcę z cichym przyzwoleniem polskiego państwa na wyzysk nie powinny być czymś normalnym. Tymczasem w Polsce są normą. Pracodawcy praktycznie zawsze wybierają i zatrudnią najtańszego pracownika.
- Rekrutowałem dla międzynarodowych korporacji - opowiada Piotr Taras. - Dla nich 200-500 zł różnicy w pensji nie stanowi żadnej różnicy, ponieważ centrala i tak przeznacza konkretne środki na etaty. Tymczasem polskie kierownictwo, żeby się wykazać przed zagraniczną centralą, prawie zawsze każe wybierać osoby, które zażyczą sobie najniższą pensję. Nawet jeżeli mają gorsze kwalifikacje.
Nie dla młodego etat
Jednym problemem są pensje, a drugim równie ważnym forma zatrudnienia, przekładająca się na jego stabilność. Raport TNS Polska ,,Młodzi Polacy i ich życie na wysokich obrotach” pokazuje, że w grupie wiekowej 25-29 lat w pełnym wymiarze czasu pracuje 65 proc. badanych. Ale w większości są to różne formy ,,elastycznego”, czyli śmieciowego zatrudnienia. Na polskim rynku pracy im ktoś jest młodszy, tym trudniej mu znaleźć pracę na etacie w pełnym wymiarze czasu, czyli tak zwane zatrudnienie standardowe. Młodzi startują od staży, umów na zastępstwo, umów cywilnoprawnych i najniższej krajowej pensji. Co gorsza, forma zatrudnienia ani wysokość zarobków nie zmienia się wraz z wiekiem i zdobywanym doświadczeniem. Dla młodego człowieka etat to nieosiągalny luksus, a podstawą są umowy cywilnoprawne czy wymuszone przez pracodawcę samozatrudnienie. Do tego dochodzi praca w szarej strefie, czyli praca na czarno i poprzez agencje pracy tymczasowej. ,,Uzyskanie pracy na etat w Polsce dla młodego człowieka jest bardzo trudne. Rynek jest podzielony na centrum, gdzie pracownicy mogą liczyć na stabilność zatrudnienia, umowę o pracę, i na peryferia, które zasiedlają w dużej mierze ludzie młodzi” - mówił w rozmowie z TS dr Jan Czarzasty z Zakładu Socjologii Ekonomicznej SGH.
Emigracja – ucieczka tam, gdzie da się żyć
Problem z utrzymaniem pracy, ciągła obawa przed jej utratą powoduje narastający stres i uczucie przepracowania. Według raportu ,,Młodzi Polacy i ich życie na wysokich obrotach” generalnie Polacy w wieku 18-34 lata są przepracowani, zestresowani, mają problemy z koncentracją i podzielnością uwagi. Ponad 16 proc. badanych narzekało na psychiczne obciążenie związane ze złożonością pracy, a 13 proc. na presję czasu i nierealne terminy zleceń. Do tego dochodzi autorytarny sposób zarządzania zarówno w firmach, jak i korporacjach czy urzędach. Wzorce niewolnictwa Polacy przenoszą do krajów, gdzie pracują.
- Mamy mentalność niewolników. Wcale się nie dziwię, że miejscowi nas nie lubią, bo psujemy rynek pracy. Zawyżamy normy, zaniżamy pensje, a ostatecznie i tak się to odbija na nas samych - opowiada poznański historyk, aktualnie robotnik rolny w Danii Marcin Doboszek.
Za granicą jest już 3 mln Polaków, z czego 80 proc. nie przekroczyło 40 roku życia. A ponad 2 mln młodych (70 proc. badanej populacji) chce wyjechać. To najlepsza recenzja życia w Polsce. Zamiast wegetować za równowartość 300-400 euro wybierają kraje, gdzie pensja minimalna to 1200-1500 euro. Tam ich stać na założenie rodziny, posiadanie dzieci czy kredyt hipoteczny. W Polsce czekałaby ich tylko wegetacja.