Rozmowa z Jarosławem Lange, przewodniczącym wielkopolskiej „Solidarności”
Przewodniczący „S” Piotr Duda mówi wprost, że celem Związku jest obalenie rządu. To bardzo mocne słowa, dla niektórych zbyt radykalne, bo wykraczające poza domenę działania związku zawodowego.
Rząd Donalda Tuska jest skrajnie nieprzyjazny pracownikom i obywatelom naszego kraju. Dotyczy to wielu obszarów jego działalności, a szczególnym tego wyrazem są proponowane rozwiązania legislacyjne coraz bardziej dotkliwe dla świata pracy. Rząd ustawowo zobligowany do dialogu z partnerami społecznymi nie wyraża żadnej woli szukania porozumienia, ostentacyjnie nie liczy się z wyrażanymi przez nich opiniami.
Wystarczy wymienić kilka propozycji, które według „S” pogarszają sytuację pracowników i dają tylko pozorne korzyści dla budżetu państwa.
Po pierwsze, umowy śmieciowe - a właściwie skala ich stosowania - i brak reakcji rządu na naszą propozycję ich ozusowania. Półtora roku temu złożyliśmy taki projekt na ręce premiera i do dziś nic się w tej sprawie nie dzieje.
Po drugie, nowelizacja kodeksu pracy – projekt bardzo ostro forsowany przez rząd i procedowany w dużym pośpiechu, wprowadza uelastycznienie czasu pracy oraz wydłużenie okresu rozliczeniowego z 4. do 12. miesięcy.
No i wreszcie projekt nowej ustawy antykryzysowej. Propozycja ta ma służyć wspomaganiu przedsiębiorców środkami z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Uważamy, że co do zasady jest słuszna, ale gdy wczytać się w nią głębiej okazuje się nie do przyjęcia. W praktyce niewiele firm z niej skorzysta, dlatego jej znaczenie jest wyłącznie medialne. „S” nie zamierza uczestniczyć w takiej farsie.
Jakie są największe zastrzeżenia do propozycji rządu?
Pierwotny projekt ustawy antykryzysowej przewidywał pomoc finansową z FGŚP dla przedsiębiorstw, których obroty w okresie 6 miesięcy spadły o 20% mierzone „sprzedażowo”. Nie trzeba być fachowcem, aby stwierdzić, że taka sytuacja oznacza najczęściej upadek firmy. Mamy już doświadczenie z pierwszej Ustawy antykryzysowej z lipca 2009 r., na której realizację rząd przeznaczył ok. 900 mln zł, z czego wykorzystano mniej niż 1%, gdyż w wyniku niezwykle restrykcyjnych kryteriów z dotacji skorzystało zaledwie 117 podmiotów gospodarczych.
Rząd zaproponował kuriozalny tryb wprowadzania nowej ustawy. Nie ma w niej expressis verbis określonego terminu rozpoczęcia jej obowiązywania, ani określenia warunków makroekonomicznych, które wyznaczałyby ten moment. Ma to nastąpić na mocy rozporządzenia rady ministrów. A zatem ustawa niby jest, ale właściwe jej nie ma. To jest niespotykane w obowiązującym w Polsce porządku prawnym.
Projekt nowelizacji Kodeksu pracy przewiduje wydłużenie okresu rozliczeniowego z 4 do 12 miesięcy, co oznacza, że pracownicy mogą w pewnym okresie (nawet kilka miesięcy) pracować np. 5 godz. Może się więc zdarzyć, że za ten okres pracy otrzymają oni minimalne wynagrodzenie - 1600 zł brutto, czyli na rękę niewiele ponad 1000 zł. Jak przeżyć za te pieniądze, bo przecież płatności rachunków za prąd, gaz, czynsz nie będą odraczane? O tym rząd już nie wspomina.
Natomiast w innym okresie pracownik będzie przychodził do pracy np. na 12 godz. Jak wówczas układać sobie życie rodzinne i prywatne, jak planować urlopy? Ustawa nie przewiduje żadnych wyjątków, np. dla kobiet w ciąży.
Przy takich rozwiązaniach życie pracowników będzie całkowicie uzależnione od planów pracodawcy.
„Solidarność” będzie w tej sprawie interweniować w Parlamencie Europejskim, gdyż Dyrektywa PE z 2003 r. o czasie pracy mówi o 4-miesięcznych okresach rozliczeniowych, a jedynie w wyjątkowych, ściśle określonych przypadkach dopuszcza ich wydłużenie.
Pozostaje nie zakończona batalia o zmianę ustawy podnoszącej wiek emerytalny do 67 lat.
Mimo wielkiej fali protestów, debat, konferencji rząd na siłę w bardzo kiepskim stylu przepchnął tę ustawę przez parlament. „S” zaskarżyła ją do Trybunału Konstytucyjnego. Czekamy na rozstrzygnięcie. Jesteśmy pewni, iż w dużej części jest ona niekonstytucyjna. Po orzeczeniu Trybunału wrócimy do tej kwestii z jeszcze większą siła.
Złożyliśmy propozycje zmiany ustawy o funduszu ubezpieczeń społecznych, w której zabiegamy, aby środki na wynagrodzenia za tzw. umowy śmieciowe były ozusowane. Szacujemy, że w ten sposób wpłynęłoby do budżetu państwa ponad 5 mld zł. Niestety, rząd nie jest tym zainteresowany. A przecież chodzi nie tylko o ratowanie systemu ubezpieczeń w Polsce, ale również o poziom emerytury pracownika, który dziś często wykonuje pracę na umowie śmieciowej, czyli nie podlegającej obowiązkowi odprowadzania składek ubezpieczeniowych.
Z danych statystycznych wynika, że obecnie tylko ok. 52% pracujących odprowadza składki na ubezpieczenia społeczne, co oznacza, że obecni młodzi ludzie pracujący bardzo często właśnie na umowach śmieciowych będą otrzymywali w przyszłości głodowe emerytury i państwo będzie musiało w przyszłości przeznaczać środki na zabezpieczenie socjalne dla tych osób.
W tym kontekście pojawia się problem płacy minimalnej. Zdaniem „Solidarności” jej wysokość powinna wynosić 50% średniego wynagrodzenia (obecnie jest 42%). W dokumentach europejskich mowa jest o poziomie 60 %. Złożyliśmy w tej sprawie projekt ustawy, w której wskazaliśmy ścieżkę dochodzenia do takiego poziomu (50 %) i uzależniliśmy ją od wzrostu PKB. Niestety, nasz projekt znowu utknął w szufladach rządowych.
Czy zapowiadany strajk generalny na Śląsku może przerodzić się w ogólnopolską akcję
Widać coraz większe niezadowolenie z rządów Tuska. Następuje nasilenie złych emocji. Pogarszają się warunki życia coraz większej części społeczeństwa. Bezrobocie mocno przekroczyło 14% i nic nie wskazuje na to, aby miało się poprawić. Wszyscy wspólnie – rząd, pracodawcy i związki zawodowe – powinniśmy zrobić wszystko, aby jak najbezpieczniej przejść okres spowolnienia gospodarczego. Ale rząd nie jest zainteresowany dialogiem. Dlatego najlepszą receptą jest odejście tego rządu i nowe wybory.
Jaka jest alternatywa?
„S” nie wskazuje jednoznacznie ugrupowania, które będzie popierać. Na pewno opowiemy się za tymi, którzy w swoich programach zaproponują rozwiązania korzystne dla pracowników. Kiedy protestowaliśmy przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego, mieliśmy wsparcie konkretnych polityków deklarujących, że gdy będą sprawować władzę, wrzucą tę ustawę do kosza. Pamiętamy, jakie to były ugrupowania.
Rozmawiała Barbara Napieralska